Miał być las i las był,na dokładkę z jeziorem,brakiem światła i zimnicą ogólną. Modelki się telepały niepokojąco ale dzielnie dawały rady mimo zapadających się w leśną ściółkę szpilek. Ja zimna nie czułam wcale ale w nerwowe telepanie wprowadził mnie lęk o światło,którego prawie nie było a my dodatkowo dojechaliśmy na miejscówkę grubo po 15tej bo zachciało mi się fryzur polegających na żmudnym skręcaniu włosów pasmo po paśmie. Włosów było dużo,modelki dwie a ja tylko jedna i niestety nadal dwuręczna ( coraz częściej mi się marzy dodatkowa para rączek albo na wzór boga Sivy nieco więcej par…) więc czas nam uciekł, słońce również. Cóż, podbiłam mocarnie ISO, ubłagałam w myślach leśne duchy o wsparcie i ruszyłam do boju. Miejscówka leśna tuż nad jeziorem Głębokim okazała się magiczna a niedostatek światła zadziwiająco dobrze wpłynął na kolorystykę a właściwie jej zanikanie,wychłodził zielenie i przyprószył biele. Inspiracji można doszukać się w scenach z filmu „Antychryst” Larsa von Triera, którego „leśność” już dawno temu utkwiła mi w głowie a także w „Pożegnaniu jesieni ” Witkacego, jednej z moich najbardziej ulubionych książek, czytanej w licealnych czasach. Modelka Luna pięknie wcieliła się w elegancką wersję demonicznej Heli Bertz a młodziutka Gabriela ( moje 14letnie,najnowsze znalezisko agencyjne) w delikatną acz równie niepokojącą Zosię Ostabędzką. Obie modelki przebierały się w dzikim tempie na kocyku w asyście Barbary&Ewy,boskiego duetu świetnych babeczek,które w moim życiu są od dawna ( Barbara można powiedzieć od tzw.zarania) ale od niedawna dopiero zaczęły działać na moich sesjach (niebawem napisze o nich więcej przy okazji chwalenia się efektami zdjęciowymi z najnowszej kampanii dla Yuliya Babich). To dzięki pomocy asystentek udało się zachować w nienaruszonym stanie wypożyczoną z Max Mary kolekcje sukienek i płaszczy,których ceny wyeksponowane na dyndających metkach przyprawiały modelki o dodatkowe emocje. Ostatnie ujęcia Gabrieli spacerującej po szosie czyniłam już w kompletnych mrokach ale dzielny Canon i tym razem nie zawiódł. Cała sesja została opublikowana na Design Scene ( http://www.designscene.net/2013/10/forest-lake-by-magda-lipiejko-for-design-scene.html ) pod tytułem „Forest Lake” a kilka zdjęć zostało także pokazanych w najnowszym numerze magazynu Prestiż w edytorialu „Pożegnanie jesieni”. Zapraszam do degustacji:)
Tak się czasem zastanawiam budując te swoje historyjki obrazkowe skąd się biorą moje pomysły i skojarzenia, dopadające mnie zwykle znienacka… Ostatnio poruszam się w świecie wszelkiej szczęśliwości, dobrych emocji i świeżego jesiennego powietrza – więc skąd pomysł by jednym z głównych bohaterów sesji z moją piękną nową modelką Paulą uczynić ….młotek? Modelka nowicjuszka ( to była jej druga sesja foto w życiu) więc była mocno zaskoczona i chyba nawet się trochę przestraszyła:) A mi młotek tak pięknie podpasował i wkomponował się w klimat… A do tego czarne tło pomazane niczym tablica w szkole, koszula w kratę, usta pobrudzone jagodami, fryzura na Frau Gertrudę i bordowe rajtuzy. Stary młotek zagrał jak idealnie dobrany instrument i z pewnością był to marsz krasnoludków, tych od Królewny Śnieżki. Czyżby bracia Grimm się domagali ode mnie uwagi znowu? W sobotę zamierzam zorganizować leśny plener więc może pociągnę temat. Proszę trzymać kciuki za aurę i modelki. Za mnie nie trzeba bo na pewno dam radę;)
Żeby nie było,że June tylko medytuje,śni o plaży i wizualizuje mikro sprzątaczki w swojej głowie;) to śpieszę Szanownemu Państwu donieść,że w ostatnie dni sierpnia całkiem sporo sobie pofotografowałam i postylizowałam. Moje agencyjne wspaniałe nowe twarze już od dawna domagały się aktualizacji w portfolio ( Julia,Daria i Magda) a dwa piękne najnowsze znaleziska domagały się sesji foto wogóle:)
Prezentację rozpocznę od Darii,która zaskakuje mnie z sesji na sesję mimo tak młodego wieku ( 15lat). Kilka wpisów wcześniej na moim blogu można podziwiać Darię w sesji „Skeletal System” gdzie była wyrafinowana i demoniczna. Teraz chciałam pokazać ją od zupełnie innej strony.
Poniżej moje ulubione zdjęcie z sesji sierpniowej, Daria krucha i delikatna, bez grama makijażu ( nie licząc oliwki dla niemowląt,którą ostatnio nabłyszczałam wszystkie moje modelki na sesjach), w stylizacji nawiązującej do Fridy Kahlo. Piękne kwiecie zdobyłam w H&M,ażurową cudną bluzkę ze skóry w Zarze a kolczyki w River Island ( co bardziej wnikliwy zauważy jak sprytnie przemyciłam czaszki;) Światło zrobiła niezawodna Siła Najwyższa zza okna za co jak zawsze ogromnie jej dziękuję:)
A na kolejnym zdjęciu Daria nieco inna,nadal bez makijażu ale bardziej pewna siebie i swojej siły. Ptasia fryzura pięknie podkreśliła jej owal twarzy i dodała dziewczęcości seksownej stylizacji.Światło tym razem studyjne z softboxa.
Następna modelka,której nowe odsłony chcę pokazać to Julia. Na pierwszym ulubionym portrecie wydobyłam mocną i wręcz ostrą stronę jej osobowości. Wspomogło mnie światło zastane balkonowe, spontanicznie wymyślona mokra fryzura, no make-up ( trochę oliwki plus cień do brwi),metalowe ozdoby do uszu z H&M i skórzana kurtka ramoneska ( własność modelki).
W poniższej odsłonie Julia już bardziej klasyczna ale nadal mocna.Pogoda wyjątkowo sprzyjała więc mogłyśmy wyjść na ulicę i pobawić się plenerowo. Moja kamienica też dała radę a czarna bluza z Zary dzielnie udaje Givenchy;)
Czas na dwie najnowsze twarzyczki,dopiero co nabyte do agencji. Przed Państwem eteryczna Paula ( balkonowo i słonecznie):
i nieziemska Luna ( studyjnie i mrocznie):
Obie wspaniałe, prawda?
Jak wrócę z wojaży warszawsko/szpitalnych nie omieszkam pochwalić się nowinkami fotograficznymi z dwóch jeszcze innych sesji robionych przeze mnie w sierpniu.
A teraz czas na medytacje,kołderkę i audiobooka:)
Miłej nocy Wszystkim.
i mam się jak na okoliczności „przyrody” całkiem nieźle. Od kilku dni intensywnie medytuję ( fachowiec nauczył więc nie ma to tamto;) i jakby nie patrzeć ( zwłaszcza racjonalnym okiem) lepiej mi. Cieplej,milej,spokojniej.
Rozpoczęły się też sny specyficzne. A poza snami mocne wizualizacje,żywe obrazki w głowie.Przykładowo przed chwilą pojawiła się wizualizacja mojego organizmu od środka a dokładniej chyba jakiś fragment wewnątrz czaszki.Zobaczyłam bardzo ruchliwe i pracowite mikro panie sprzątaczki na motorowerkach,zawzięcie czyszczące moje wnętrze za pomocą wyspecjalizowanego kosmicznego sprzętu. Same panie zupełnie niekosmiczne, swojskie z twarzami poczciwych staruszek.Miały w swej fizjonomii coś ze sprzątaczek z filmów Barei ale też sporo z małych rubasznych czarownic z mojej ukochanej baśni „O księciu Pippo…” P. Gripari, cudnie zobrazowanych przez Stasysa.
Zapamiętałam też końcówkę dzisiejszego snu. Ja – całkiem zdrowa ( silna,wesoła,rześka i beztroska) biegnąca przez plażę w kierunku morza.Tak dziko i po dziecięcemu jak zawsze.I jak zawsze tak samo niecierpliwa i oczarowana pierwszym spotkaniem z Neptunem.Pierwszym po długim niewidzeniu bo przecież do morza fizycznie ze Szczecina aż tak daleko nie mam.A mimo to każde nowe spotkanie przeżywam tak jakby było pierwszym w życiu. W dzisiejszym śnie morze było ciemnogranatowe i wyjątkowo łagodne.Ciepłe.Zamoczyłam się od razu po pachy,nie zważając na ciuchy i jakieś tobołki na plecach.
Moje wyidealizowane plaże zawsze były dzikie i puste a ta była pełna ludzi. Ludzie ci przybliżyli się do mnie chlupoczącej się w wodzie.Niektóre twarze okazały się znajome ale była to znajomość tzw. jednostronna bo owi znajomi okazali się aktorami teatralnymi,znanymi muzykami i literatami. Ja „znałam” ich ale oni znać mnie nie mogli.A mimo to siadali w wodzie obok mnie jakbyśmy znali się od najmłodszych lat,poklepywali,chlapali wodą,zagadywali.Wszyscy życzliwi i uśmiechnięci.Niektórych twarzy zupełnie nie potrafiłam rozpoznać a mimo to nie czułam lęku czy zażenowania.Wszystko wydawało się takie naturalne i po prostu się działo.
I miałam świadomość tego,że to nie jest żadna rajska wyspa czy też niedostępne dla zwykłych śmiertelników kosmosy.
Takie „plaże” mamy wszyscy na wyciągnięcie ręki tylko zazwyczaj nie wyciągamy rąk bo nie chcemy, nie mamy czasu,nie potrafimy,automatycznie negujemy coś tak pięknego jak niepotrzebną fikcję,przeidealizowaną bzdurę.
Bo przecież życie nie może być aż tak piękne..?
Owszem,może!
I ja to wiem.I cieszę się z tej wiedzy jak głupia.
Polecam i pozdrawiam:)
June ( nadal na wojennej ścieżce ale o wiele szczęśliwsza)
Nie minęło wiele czasu od sesji szkieletowej a ja wtarabaniłam się w następny projekcik i tuż przed wyjazdem do Warszawy ( na kontynuację moich eastwoodowskich szpitalnych zmagań) popełniłam edytorial w stylu chińskim. Dlaczego Chiny? Może dlatego, że akurat udało mi się załatwić dwa kontrakty dla moich modelek – jeden w agencji w Szanghaju a drugi w Shenzhen. A może powodem stało się moje zapotrzebowanie na mocną czerwień a jak wiadomo to pierwszorzędna barwa w Chinach. No i chiński nowy rok się zaczął niedawno… Tak czy inaczej chińszczyzna zawładnęła mym umysłem na dobre, powodując lekką nerwówkę, drżenie rąk, natłok myśli, skojarzeń – tego całego fajnego chaosu jaki zawsze mnie ogarnia tuż przed sesją zdjęciową.
Co dla mnie oznacza chińskość? Poza już wymienioną mocną czerwienią, wyobrażam sobie od razu wielki pysk chińskiego smoka z parady noworocznej, rozchichotaną i pyzatą buzię małej chinki ( znikające szparki skośnych oczu i obowiązkowa czarna jak heban grzywka), papierowe czerwone lampiony, tętniący nocnym życiem magiczny Hong Kong albo Szanghaj z czasów wczesnego Jamesa Bonda, oczywiście Bruce’a Lee, wielki mur,dżonki na rzece, kiczowate wizerunki chińskich piękności w stylu ugrzecznionych pin-up girl, zasuszonych acz żywotnych chińskich staruszków na rowerach, plac Tian’anmen, wizerunki Mao Tse-tunga, kolorowo-złoty przepych w połączeniu z ludowym folklorem, sceny z pięknego filmu „Spragnieni miłości” Kar Wai Wonga i długie paznokcie chińskiej modelki z videoklipu do „Little China Girl” Davida Bovie…….
Jak widać na powyższych obrazkach tygiel różnorodności wielki jak same Chiny i bądź tu teraz człowieku mądry i wysmaż z tego coś jednorodnego, niebanalnego i fashion, pamiętając przy małej okazji, że nie mam do dyspozycji skośnookich brunetek a z racji wiadomej ( i mocno upierdliwej) do stylizacyjnych zabaw pozostają zasoby szaf i komód własnych. Wybór modelki zapadł w kilka minut – najbardziej podatną na „uchińszczenie” wydała mi się Karo ze swoją porcelanową cerą, kocimi oczami i podobnie jak u chińczyków dosyć szeroką buzią. Burzę falowanych włosów upchałam pod czarną peruką a w makijażu postawiłam na dobitnie czerwone usta. Żeby nie było za łatwo zamarzyły mi się u mojej little china girl czerwone długie pazury więc po raz kolejny w mojej karierze człowieka orkiestry przeistoczyłam się w speca od tipsów i z mozołem wyszykowałam perfekcyjne krwiste szpony;) Światło wybrałam z beauty disha ( nieużywana od dawna ukochana okta/softbox w końcu się na mnie ciężko obrazi) bo zależało mi na mocnym kontraście, soczystości barw i uzyskaniu pewnej „twardości” obrazu. Do tego na przemian dwa tła – białe i czerwone. W postprodukcji niektóre wybrane foty „wybarwiłam” na red&black i gotowe.
Jak to zwykle u mnie bywa najwięcej roboty było z przygotowaniem modelki i wymyśleniem stylizacyjnych looków – cała reszta odbyła się w tempie błyskawicy jak na dzielnego Eastwooda przystało. I teraz mogę się spokojnie nagrzewać upragnioną czerwienią, smakować w soczystym kobalcie, wzdychać nad perfekcją białej skóry modelki i drapieżnością zabójczych paznokci…. A na poniższym zdjęciu uchwyciłam moment, w którym Karo miała ściągać perukę. Chwytając za dwa pasma przypadkiem stworzyła coś na kształt rogatej czupryny, peruka uniosła się do góry i nagle całość zaczęła przypominać bajeczną chińską maszkarę, może smoka…
Przy okazji tej całej chińszczyzny przypomniało mi się jak mój Tato powtarzał mojej mamie, że jak wreszcie wyzdrowieje to zabierze ją w podróż do Chin i przejdą spacerkiem cały Wielki Mur. I potem pękał ze śmiechu na widok przerażonej miny mamy, której wizja wspinania się po chińskich murach w stan szczęśliwości wiekuistej nie wpędzała… Tato, mam nadzieje, że zaliczyłeś już dawno Wielki Mur, plac Tian’anmen, najpiękniejsze pola ryżowe i wszystkie cuda nie tylko chińskiego świata. Ja postaram się jak najszybciej wyzdrowieć i też pospacerować po Wielkim Murze. Jako jedyna budowla jest ponoć widoczny gołym okiem z kosmosu… ale co to teraz Tato dla Ciebie skoro już widzisz i wiesz wszystko.
Dobranoc.
Przenikanie i odczuwanie emocji skrajnych wielce.
Do tego od tygodnia giną mi w zmywarce widelce ( serio).
Napycham się pobytem domowym jak cukrową watą.
Zasypiam z kotem na brzuchu i nadal gadam z Tatą.
Eastwood ostro wojuje choć ma ostatnio pod górkę.
Czekam na lek z kosmosu i kocham swoją córkę.
Tym nieco infantylnym wierszykiem witam sie z Szanownym Państwem po długim niepisaniu. Się działo i dzieje tyle, że słow brak. Zresztą bloga niniejszego nigdy nie traktowałam jak zlewki moich gorzkich żali. Wole pokazywać coś wartego uwagi, dzielić się czymś co mnie akurat zajmuje. Tak lepiej i bardziej w stylu Eastwooda. A jak juz wygram walke z Haczkinem ( a wygrać kurcze zamierzam) to być może wtedy opiszę pewne szczegóły, żeby innym łatwiej było walczyć.
Dłuższy pobyt w domu sprzyja regeneracji i działaniom fotograficznym. Ciągle mi mało a z racji obiektywnych jak już coś robię to najczęściej testy foto moim modelkom bo tego potrzebują najbardziej do promocji. Ale wygłodniała dusza wyje o więcej i kilka dni temu wreszcie ją nasyciłam tworząc coś na kształt edytorialu. Sklepów z powodu braku odporności odwiedzać nie mogę więc zagrzebałam się po uszy w moich prywatnych szafach, które już nie raz ratowały stylizacyjnie moje ( i nie moje) projekty. Udało się ukręcić 6 całkiem zgrabnych looków – wszystkie z dominacją brązu, który to kolor bardzo lubię ale na sobie noszę rzadko. Fryzurę wymyśliłam sprawdzoną i często przeze mnie modelkom czynioną. Malownicza i bardzo fajna w plastycznej formie ale mająca niepodważalną wadę – cholernie długo się ją przygotowywuje. Zaczęłam kręcenie loczków ok. 12tej i ze dwie godziny zeszło jak nic. Wiedział durny Eastwood w co się pakuje ale musiał się zmierzyć ze smokiem. Nic to,że bark zrętwiał a reszta ciała w równie opłakanym stanie. Modelka przeobrażona w boginię więc dusza skacze z radości pod sufit i nic więcej się nie liczy. Ze światłem studyjnym powalczyłam chwilę ale wyjątkowo łaskawe dla mnie i modelki było. Czasem tak bywa, że po prostu pojawia się wizja , ustawiam lampy i modelkę, robimy pierwszy pstryk i już „to” mam. Gotowy obraz, identyczny jak ten, który wcześniej zaświtał mi w głowie. Obrabianie sesji poszło szybciej niż się spodziewałam. Wielka w tym zasługa mojej świetnej new face Darii, która genialnie dopracowała sylwetkę a jej wypielęgnowana skóra zupełnie nie potrzebowała retuszu. Tak naprawde to jedynymi działaniami postprodukcyjnymi było ponakładanie tu i ówdzie zdjęć szkieletu pewnego zwierzątka, które sfotografowałam przed laty w londyńskim Muzeum Historii Naturalnej;) Pięknie dopełniły formę, kadry, dodały smaku i klimatu. Ciekawe co by patrząc na te moje wytwory psychoanalityk powiedział….:) Bo pewien znajomy bioenergoterapeuta niedawno skrytykował moje zamiłowania do zbierania czaszeczek i innych poroży, z racji ich przynależności do strefy śmierci, której to nie powinno sie tykać. Ale co ja mam biedna począć gdy nie wyobrażam sobie stylizacji bez minimum czegoś z owej zakazanej strefy. I nie ma to nic wspólnego z moją własną prywatną strefą bo życie kocham w jego najbardziej wybujałej, kolorowej i radosnej formie. Ot, estetyka mroku mi bliższa podobnie jak dźwięki w tonacji moll.
I tym spójnym akcentem zakończę i fotę z opisywanej wyżej sesji pokażę. Na razie tylko przedsmak zajawkowy bo całość czeka na publikację gdzie indziej wiec trza się uzbroić w cierpliwość mili Państwo.
Moje prywatne ABC (niekoniecznie o polskim modelingowym światku jak to w podtytule ujął ktoś z redakcji) znalazło się w czwartym numerze Invited Magazine. Zostało okraszone kilkoma zdjęciami, wybór których zleciłam redakcji bo sama nie potrafiłam wybrać tych swoich naj. Na większości króluje piegowata Sylwia, która przez kilka ładnych lat była moją agencyjną modelką, pod kontem sesji jedną z ulubionych. Artykuł otwiera zdjęcie z sesji inspirowanej filmem „Piknik pod Wiszącą Skałą” a zamyka ulubiona sesją plażowo-burzowa, podczas której powstały czarno-białe, mocno kontrastowe foty, na których króluje właśnie piegowata Sylwia.
Dziś wystartował mój nowy blog na portalu Tomasza Lisa „Na temat” : http://magdalipiejko.natemat.pl/
Od dziś więc postaram się tam regularnie strzępić moje pióro a Państwa serdecznie zapraszam do czytania i komentowania:) Nie oznacza to, że porzucam niniejszym stary, dobry wordpress. Będę tu na pewno wracać i pisywać co czas jakiś o ile siły i wena pozwolą.
miłego przedświątecznego grudnia wszystkim
june
Zabrakło lekkości, przymrużenia oka, owej słynnej postmodernistycznej gry jaką prowadzi twórca nie tylko z cytowanymi dziełami zepoki ale także ze współczesnym odbiorcą. Z drugiej strony może jednak nie potrzebnie się czepiam samej Leibovitz bo przecież niebagatelny wpływ na wszystkie sesje dopuszczone do publikacji w Vogue USA ma cesarzowa Anna Vintour więc to jej gustowi możemy podziękować za takie a nie inne obrazki. Vintour ponoć zawsze ma rację i wybiera w imieniu wszystkich amerykanek. Nie jestem amerykanką jak widać;)
A teraz przejdziemy płynnie do przykładów, które moim zdaniem wyszły zwycięsko w potyczce z cytowanymi obrazami.
Kampania Versace by Steven Meisel w duchu mistrzów renesansu:
Kampania dla Yves Saint Laurent autorstwa Mario Sorrenti i ponownie renesans i najbardziej znany portret z tamtej epoki ale bardziej urozmaicony i uwspółcześniony:
A poniżej ponownie Sorrenti i jego zabawa z jednym z najczęściej współcześnie cytowanych obrazów z manierystycznej szkoły Fontainebleu:
Interpretacja słynnego „Śniadania na trawie” Maneta bawi pomysłem z odwróceniem ról głównych bohaterów:
Podobną taktykę Sorrenti zastosował przy „Olimpii” Maneta, zastępując tytułową Olimpię – mężczyzną ( niestety ubranym no ale to ostatecznie kampania domu mody):
Zupełnie inaczej podeszła do tematu Dorothee Golz i jej zabawa z ponadczasowymi dziełami polega nie tylko na wykreowaniu na nowo przestrzeni wokół modela ale dodatkowo autorka sama maluje kopie twarzy bohaterek i bohaterów ze znanych obrazów a następnie „wkleja” je we własne fotografie. Efekt koncowy zaskakuje spójnością, wyczuciem w oddaniu detali przeniesionych z danej epoki do świata współczesnego a także sporą dawką ironii.
Żeby uniknąć niejasności – prac Golz nie można oglądać w modowych magazynach czy kampaniach prestiżowych firm a w muzeach w Wiedniu, Hamburgu czy Londynie ale myślę, że spokojnie można jej dzieła ustawić obok przytaczanych powyżej zdjęć Meisela i Sorrientiego robionych pod konkretnego komercyjnego klienta.Bo poza podobienstwem w grze konwencjami i tematyką, artystka dotyka również samej mody, przebierając swoich piętnasto i szesnastowiecznych modeli we współczesne okrycia. Żeby tego było mało, jedną z najnowszych swoich prac, do której wykorzystała lico”Młodej dziewczyny” z obrazu Petrusa Christusa – zatytułowała „Prada girl”, wystarczy spojrzeć poniżej by się dowiedzieć dlaczego:
Zachwyca romans fotografa mody Michaela Thompsona z Ingresem, a w jego „Wielką Odaliskę” sfotografowaną dla Vanity Fair wcieliła się piękna Julianne Moore:
Julianne możemy też podziwiać w roli żony Egona Schiele a z obrazem secesyjnego artysty flirtował Peter Lindbergh na potrzeby magazynu Vogue:
I znów Julianne Moore, tym razem w pełnej malarskich zapożyczen kampanii biżuterii i torebek dla Bulgari autorstwa Mert Alas i Marcus Piggott:
A jak już przy znanych domach mody jesteśmy to nie sposób nie przytoczyć zdjęć autorstwa Giampaolo Sgura z magazynu Interview, pokazujących kreacje duetu Dolce i Gabbana i nawiązujących do malarstwa Caravaggia i pełnego skrajności baroku:
Francuski dom mody Marithe & Francois Girbaud przy tworzeniu swojej kampanii zainspirował się „Ostatnią Wieczerzą” Leonarda da Vinci, wprowadzając do niej nie tylko swoje produkty ale i nieobecne na pierwowzorze chrześcijanskie symbole w postaci białego gołebia i kielicha. Można też dopatrzeć się symbolicznie skrzyżowanych nóg modelki wcielającej się w Jezusa czy obmywania stopy w naczyniu przez jednego z apostołów odtwarzanego przez modela w jeansach. Po tygodniu od opublikowania bilbordów we Francji i Nowym Jorku, Kościół Katolicki zabronił jej rozpowszechniania uznając ją za parodię obrazu o dużym wydźwięku teologicznym, mogącą obrażać uczucia religijne katolików.
Fotografom mody nieobce jest malarstwo prerafaelitów i często do niego sięga np. Richard Burbridge:
Ellen von Unverth:
Steven Meisel:
Meisel jest z jednym z najlepszych przykładów twórcy postmodernistycznego. W swoich zdjęciach regularnie miksuje style i epoki historyczne, szukając inspiracji w dziełach z bliższej i dalszej przeszłości. Od innych fotografów wyróżnia go niesamowita różnorodność estetyczna jaką stosuje w swoich pracach. Niektórzy zarzucają mu przez to brak własnego stylu a przecież jedną z istotniejszych cech postmodernizmu jest bezstylowość właśnie.
Meiselowska adaptacja malarstwa Gustava Klimta:
jego wizja młodej arystokratki z okresu późnego baroku:
Interpretacje i nawiązania do malarstwa Tamary Lempickiej:
do malarskiego rozpasania z czasów cesarstwa Napoleona:
do krzykliwego w kolorze malarstwa Henri Matisse:
Bardziej dosadnie niż Meisel cytuje Matisse’a Michael Thompson a dużą rolę odgrywa tutaj specyfika makijażu:
Makijaż czy też już charakteryzacja gra pierwsze skrzypce na zdjęciu przywołującym ducha kubizmu ( Alex Box dla magazynu Stylist):
podobnie jest u Mikaela Janssona i jego fotograficznej zabawy z malarstwem surrealistów:
Patrick Demarchelier cytuje obraz Edgara Degas z zachowaniem rozedrganego, ekspresjonistycznego stylu artysty:
Do malarstwa Edwarda Hoopera sięga wielu fotografów mody. Mnie urzekła niedawno interpretacja w wykonaniu Kamili Akrans:
Malarski geniusz samouka Henri Rousseau był punktem wyjścia dla edytorialu An Jisup „Welcome to the jungle” dla magazynu Vogue Girl:
a enigmatyczny charakter obrazów miłośnika dorastających panienek Balthusa pięknie pokazała na swoim zdjęciu Jelena Yemchuk:
Mogłabym tak cytować jeszcze długo i kompletnie zanudzić Panstwa swoimi zachwytami nad malarstwem i fotografią mody, która jak widać na powyżej załączonych obrazkach, potrafi dzięki umiejętności postmodernistycznej gry i zabawy być jednocześnie nośnikiem komercji masowej i sztuką przez duże S.
Takowej sztuki życzę Panstwu jak najwięcej na codzien i żegnam się do następnego napisania.